W dniu 5 marca 2021 roku obchodzimy 76 rocznicę zakończenia walk na ziemi złocienieckiej. W związku z ty publikujemy fragment z książki Jarosława Leszczełowskiego Złocieniec nie całkiem odzyskany, który opisuje wydarzenia z marca 1945 r.
Jarosław Leszczełowski Złocieniec nie całkiem odzyskany
Falkenburg w polskich rękach
W tym czasie, kiedy polscy żołnierze szturmowali pozycję ryglową na niemieckich tyłach, w Złocieńcu, albo mówiąc precyzyjniej: jeszcze w niemieckim Falkenburgu, od pierwszych dni marca 1945 r. trwał ożywiony ruch. Wydano rozkazy ewakuacji ludności cywilnej, tworząc w ten sposób „swobodę manewru” dla wojsk. Nie bez znaczenia były też wieści o sposobie traktowania ludności cywilnej przez wojska sowieckie. 2 marca 1945 r. Falkenburg niemal całkowicie opustoszał. Większość ewakuowanych nie wróci już do swojego rodzinnego miasteczka, które będzie się przekształcać w polski Złocieniec.
4 marca 1945 r. polscy żołnierze opanowali większość opuszczonego miasta Falkenburg. Wbrew opisom zawartym w niektórych błędnych opracowaniach, w mieście nie było poważniejszych walk. Jego los został rozstrzygnięty podczas zmagań na pozycji ryglowej. W Złocieńcu dochodziło jedynie do większych lub mniejszych potyczek z oddziałkami osłonowymi. 163. Dywizja Piechoty wycofała się z Wierzchowa dość daleko na północ na pozycje położone za Darskowem. Niemiecka artyleria dość regularnie ostrzeliwała miasto, niszcząc niektóre budynki i zadając Polakom niewielkie tylko straty. Poważniejszą przeszkodą od znikomego przeciwdziałania nieprzyjaciela był korek na szosie prowadzącej z Osieka, utworzony przez zaprzęgi i samochody wjeżdżającej do Złocieńca I Armii Wojska Polskiego. Franciszek Jakubiak wspomina:
Po pewnym czasie przyjechały nasze samochody ciężarowe. Załadowaliśmy się na nie. Nasz pierwszy pluton kompanii cekaemów dostał zadanie zabezpieczenia kwater dla batalionu w Złocieńcu. Jechaliśmy więc jako pierwsi w kolumnie. Na drodze do miasta wjechaliśmy w wielki korek złożony z samochodów, wozów konnych i artylerii naszego wojska. Przez kilkanaście minut nie można było ruszyć z miejsca, a niemiecka artyleria ostrzeliwała drogę. Szybko zeskoczyliśmy z ciężarówki i położyliśmy się w rowie przydrożnym. Strat żadnych nie było, gdyż ogień artylerii nie był celny i pociski rozrywały się około 100 metrów od drogi. Korek rozładował się i mogliśmy wjechać do miasta. W Złocieńcu zajęliśmy na swoje kwatery niewielką uliczkę nad brzegiem Drawy. […] Miasto było puste, cywilów prawie nie było1.
Żołnierze 2. Samodzielnego Zmotoryzowanego Przeciwpancernego Batalionu Miotaczy Ognia (2. SZPBMO). Skierniewice 1946 r. Zdjęcie udostępnił F. Jakubiak
Opuszczone przez ludność miasto wspomina w swojej książce Zbigniew Flisowski:
Właściwie całe miasto było taką jedną wielką zabawką z otwartym odsłoniętym mechanizmem, który w jednym momencie, może przed pół godziną, zatrzymał się niczym nienakręcony zegar. Było to takie małe Herkulanum, zamarłe teraz w określonej chwili, między wybuchem wulkanu a erupcją lawy – byliśmy my sami. Stałem przez moment, pojawił się na chwilę świat dzieciństwa – tak odległy, rodzina potrzaskana przez wojnę… i wszedłem w potok ludzi i stali, którego miniaturowym fragmentem byłem ja sam i moja kompania…2 .
Brak regularnych walk na terenie miasta nie oznacza, że nie rozgrywały się tam dramatyczne wydarzenia. Prawa wojny dawały o sobie znać. Opuszczone domy stały się przedmiotem rabunku różnej maści maruderów. Wybuchały pożary, których nie było komu gasić. Przez miasto ciągnęli też powracający do Polski byli jeńcy wojenni i robotnicy przymusowi, którzy chętnie gawędzili z żołnierzami. Raz po raz dochodziło też do strzelaniny, gdyż w pobliżu przepraw przez Drawę Niemcy pozostawili grupy osłonowe.
Ryglowy młyn nad Drawą w Złocieńcu. Stąd 4 marca 1945 r. strzelał niemiecki karabin maszynowy
O dramatycznym incydencie, który rozegrał się przy dzisiejszej ulicy Staszica, opowiedział mi Franciszek Jakubiak. 2. pluton kompanii cekaemów z 2. Samodzielnego Zmotoryzowanego Przeciwpancernego Batalionu Miotaczy Ognia (2. SZPBMO) dostał zadanie ubezpieczenia kwater zajętych w pobliżu Drawy. Dowódca plutonu wyznaczył posterunek w pobliżu skrzyżowania, gdzie ustawiono jeden z polskich maximów (ckm). Obsługa tego karabinu została zaskoczona niespodziewanym atakiem: z pięknego szachulcowego młyna bluzgnęła w kierunku Polaków seria z niemieckiego karabinu maszynowego. Polski cekaem odpowiedział i rozpoczął się pojedynek ogniowy, który trwał dłuższy czas. W czasie tej walki, a co bardziej prawdopodobne - w wyniku pierwszej niemieckiej serii, celowniczy polskiego karabinu maszynowego, kapral Józef Ślażyński, trzema kulami został ciężko raniony w brzuch. Na miejsce starcia szybko dotarł dowódca 2. plutonu, podporucznik Tadeusz Hałambiec. Był to bardzo doświadczony przedwojenny oficer, absolwent Korpusu Kadetów we Lwowie. Był bardzo lubiany przez podwładnych i co więcej - znakomicie strzelał3. Nie mógł spokojnie patrzeć, jak jego żołnierze walczą pod ciężkim ostrzałem z młyna. Znajdował się jednak po drugiej stronie ulicy Staszica, wzdłuż której pruł niemiecki kaem. Porucznik Hałambiec szykował się do skoku przez ulicę, nie zważając na próby powstrzymania go przez plutonowego Filipa Nowickiego. „Panie poruczniku, niech pan się nie odrywa od ściany!” – prosił plutonowy, stary żołnierz, który przed wojną wraz ze swoją kompanią wkraczał na Zaolzie. Porucznik Tadeusz Hałambiec był jednak bardzo odważny, a chęć przyjścia w sukurs kolegom była zbyt wielka. To przecież tylko wąska uliczka, ci we młynie nawet nie mrugną okiem, a on już będzie po drugiej stronie. Szybka decyzja. Porucznik odbija się od muru kamienicy i wielkimi susami pędzi na drugą stronę drogi… okno młyna plunęło serią pocisków… Porucznik Tadeusz Hałambiec żył 26 lat, zginął 4 marca 1945 r. na ulicach Falkenburga, trafiony w pierś serią karabinu maszynowego. Pochowano go na żołnierskim cmentarzu w Złocieńcu.
Nagrobek porucznika Tadeusza Hałambca na złocienieckim cmentarzu
Franciszek Jakubiak przybywał wtedy w jednym z domów w pobliżu Drawy:
Ciężko rannego kaprala Ślażyńskiego przyniesiono do naszej kwatery. Został prowizorycznie opatrzony i nawet rozmawiał z nami. Później został zabrany przez batalion sanitarny do szpitala. Tymczasem Niemcy uciekli z młyna, chroniąc się przed atakiem naszych żołnierzy. Na podwórzu właściciel młyna zostawił załadowane dobytkiem dwa wozy na gumowych kołach, nakryte plandekami. Z wozów tych chłopcy z naszej kompanii przynieśli sporo wina, czekolady, kilka par butów, odzież, zegarki i neseser pełny papierowych pieniędzy, ułożonych według nominałów, które z ciekawości przeliczyliśmy. Było tego 110 tysięcy marek. Później rozrzuciliśmy te pieniądze po podwórzu jak liście4.
Ciężki karabin maszynowy (cekaem) systemu maxim, używany przez kompanię cekaem 2. SZPBMO. Muzeum w Mirosławcu. Fot. M. Leszczełowski
Niemal każdy mieszkaniec Złocieńca zna pierwsze kadry polskiego filmu „Ostatnie dni” Jerzego Passendorfera, które były kręcone w 1969 r. na ulicach naszego miasteczka. W jednym z epizodów pokazano, jak polski żołnierz przypadkowo natrafił na esesmana, który ukrył się w opuszczonym mieszkaniu. Polak jest zaskoczony i próbuje sięgnąć po broń, ale tamten już strzela. Polak zostaje ciężko ranny, a uciekającego Niemca dopadają strzały kolegów rannego. Rzeczywiście w Złocieńcu miało miejsce podobne zdarzenie, którego finał był bardzo tragiczny. W 2. plutonie kompanii ckm 2. SZPBMO służył osiemnastolatek, starszy szeregowy Józef Pera, który pochodził z Lublina. Pierwszego dnia pobytu w mieście wszedł sam do jednego ze złocienieckich domów. Nie wiedział, że ukrywał się tam niemiecki żołnierz, który natychmiast strzelił w kierunku Polaka… Starszy strzelec Józef Pera żył 18 lat, zginął 4 marca 1945 r., trafiony kulą prosto w czoło. Pochowany jest na żołnierskim cmentarzu w Złocieńcu.
Nagrobek starszego strzelca Józefa Pery na złocienieckim cmentarzu
Niemiecki świadek wydarzeń, Guenter Damaske5, poświęcił kilka słów miastu Falkenburg, do którego los zagnał go w momencie wkraczania polskich wojsk. Tytuł podrozdziału jego książki jest już wystarczająco wymowny: „Falkenburg, martwe miasto”. Autor był wśród ostatnich żołnierzy niemieckich, którzy przechodzili przez miasto:
Tego słonecznego niedzielnego popołudnia (4 marca 1945 r. – przypis J.L.) byłem wśród żołnierzy, którzy ciągnęli przez Falkenburg. Nic się nie poruszało, wszystko wydawało się być martwe. Za nami, jak bywało już częściej, nie było już ani jednego niemieckiego żołnierza. Szliśmy z południa na północ przez to miasto duchów, aż do osiedla na peryferiach. Weszliśmy do ostatniego domu po lewej, był to domek jednorodzinny. Pokój mieszkalny był jeszcze ciepły, a w kuchni na stole stały talerze z resztkami jedzenia. Mieszkańcy musieli niedawno opuścić swój dom w panice. Nad wszystkim panowała martwa cisza. Obok stały domki „osiedla partyjnego” (chodzi z pewnością o Osiedle Gronowskie, które w rzeczywistości nie było osiedlem partyjnym – przypis J.L.). Również tutaj wszystko wskazywało na to, że mieszkańcy opuszczali niespodziewanie swoje domostwa6.
Kiedy zapadł wieczór, Damaske zapalił lampę naftową, za co został skrzyczany przez innego żołnierza. Ten drugi miał chyba rację, bo właśnie na Osiedle Gronowskie wtoczył się polski czołg T-34. Czołgiści musieli coś zauważyć, bo zatrzymali maszynę i oddali strzał z działa w kierunku domu, w którym ukrywali się niemieccy żołnierze. Pocisk uderzył w narożnik i nie eksplodował. Niemcy w panice uciekli z budynku, kierując się na szosę połczyńską.
Czołg buszujący w pobliżu Osiedla Gronowskiego oznaczał, że 4 marca polskie wojsko już penetrowało okolice miasta również po północnej stronie Drawy. Jest to ważne, gdyż czytając relacje dotyczące sytuacji w mieście w rzetelnej pozycji Józefa Margulesa Drugie dywizje w bojach o Polskę 1776-20007, można odnieść wrażenie, że Niemcy utworzyli linię obronną po północnej stronie Drawy. Na tej rubieży pułki 2. Dywizji Piechoty miały się zatrzymać na kilka godzin, a nawet okopać. Nie wydaje się to prawdopodobne, gdyż przeczą temu wszystkie relacje naocznych świadków polskich i niemieckich, do których udało mi się dotrzeć. Józef Margules, pisząc swoją książkę, opierał się na dokumentacji bojowej: rozkazach, decyzjach i meldunkach. Nasuwa się pytanie: czy obraz świata opisany w oficjalnej dokumentacji bojowej jest zawsze bliski rzeczywistości? Moim zdaniem taki obraz bywa rzetelny, ale może być też zbyt jednostronny, a nawet nieprawdziwy. Należy go zawsze konfrontować z relacjami naocznych świadków. I takiej weryfikacji nie wytrzymuje opis wydarzeń w mieście, zawarty we wspomnianej książce. Jestem przekonany, że Niemcy wystawiali tylko nieliczne oddziałki osłonowe po północnej stronie Drawy, lecz nie była to regularna obrona. Osłona zwykle strzela i stara się powstrzymać marsz przeciwnika, ale widząc podciąganie większych sił, wycofuje się. Właśnie z takim zachowaniem niemieckich oddziałków mieli do czynienia polscy żołnierze na linii Drawy w Złocieńcu.
Przypomnijmy sobie relację Franciszka Jakubiaka, dotyczącą potyczki w pobliżu młyna na Drawie. 4 marca 1945 r. żołnierze odwodowego batalionu wyszukali sobie kwatery w domkach nad Drawą. Czyż mogliby tak czynić, gdyby na drugim brzegu zorganizowana była linia obrony niemieckiej? Odpowiedź jest oczywista: nie. Niemcy byli tylko we młynie za rzeką, otworzyli nagle ogień do polskiej drużyny, a później uciekli przed nacierającymi żołnierzami kompanii cekaemów. Nie byli więc elementem pozycji obronnej, a klasycznym oddziałkiem osłonowym.
Pamiętając o tych faktach, zapoznajmy się teraz ze streszczeniem opisu ze wspomnianej książki Józefa Margulesa, gdzie znajdziemy opis wielu interesujących faktów, które wzbogacą naszą wiedzę o sytuacji w mieście 4 i 5 marca 1945 r.
Najbardziej wysunięty do przodu 6. Pułk Piechoty zajął zachodnią i centralną część Złocieńca w godzinach przedpołudniowych 4 marca i dotarł do Drawy, gdzie został zatrzymany ogniem z drugiego brzegu. Podobno pułk okopał się, co wydaje się jednak mało prawdopodobne. Miało się to dziać w zachodniej części miasta. Zakładam, że kolumna 6. Pułku chciała przekroczyć Drawę przez kolejowy most Połczyński. Możliwe, że Niemcy w tym miejscu zorganizowali skuteczniejszą obronę, gdyż pokonanie mostu oznaczało bezpośrednie zagrożenie niemieckiej artylerii w Darskowie.
W tym miejscu jednak pojawiają się sprzeczne informacje w dokumentacji bojowej, gdyż dowódca 6. Pułku Piechoty, podpułkownik Goranin, zameldował o godz. 10.00, że pokonał Drawę i kontynuuje działania pościgowe. Na tej podstawie dowódca 2. Dywizji Piechoty rozkazał 4. Pułkowi przemieszczanie się w kolumnie marszowej za 6. Pułkiem Piechoty. Kiedy jednak 4. Pułk zbliżył się do mostu, został gęsto ostrzelany i wycofał się. Na miejsce wydarzenia przybył wtedy dowódca dywizji, generał Rotkiewicz, który stwierdził, że podpułkownik Goranin „za kłamliwy meldunek zostanie surowo pociągnięty do odpowiedzialności”8.
Opis incydentu wydaje mi się bardzo dziwaczny i nielogiczny. Załóżmy, że podpułkownik Goranin skłamał w swoim meldunku. To znaczy, że nie pokonał Drawy i tkwił ze swoim pułkiem przed mostem. Dlaczego w takim razie idący jego śladem 4. Pułk Piechoty w tym samym miejscu zostaje zaskoczony niemieckim ogniem zza Drawy? Przecież musiał tu już być okopany 6. Pułk Piechoty, więc o jakim zaskoczeniu i natknięciu się na niespodziewany ogień jest tu mowa? Nie układa się to w żadną logiczną całość. Moim zdaniem, jest to raczej niedoskonały, „papierowy opis” sytuacji, oparty jedynie na oficjalnej dokumentacji, która nie zawsze dobrze przystaje do rzeczywistych wydarzeń.
Również 5. Pułk Piechoty miał w godzinach przedpołudniowych 4 marca dotrzeć do południowo-zachodniego brzegu Drawy „w centralnej i północno-zachodniej części miasta”, gdzie miał się okopać9. Brzmi to bardzo ogólnikowo i trudno na tej podstawie stwierdzić, gdzie miałby się okopywać ten pułk. Podobnie nieprecyzyjna jest informacja o działaniach 4. Pułku Piechoty, który rano miał się znajdować na prawym skrzydle dywizji, maszerując wzdłuż torów z Osieka. Pułk posuwał się dość wolno ze względu na liczne zapory i pola minowe. Potem żołnierze znaleźli się pod silnym ogniem artylerii nieprzyjaciela. Pułk przepędzał siły osłonowe i w godzinach popołudniowych dotarł do Drawy „w północno-wschodniej części miasta”. Drawy podobno nie mógł przekroczyć ze względu na silny ogień z drugiego brzegu10. To kolejna poważna niekonsekwencja w opisie działań zawartym w książce Józefa Margulesa. Przecież, jak czytaliśmy powyżej, 4. Pułk miał otrzymać rozkaz dowódcy dywizji posuwania się śladami 6. Pułku Piechoty i dostać się pod silny ogień zza Drawy w północno-zachodniej części miasta. W powyższym opisie działań 4. Pułku autor zupełnie pomija ten ważny incydent, co czyni informacje o działaniach poszczególnych pułków w Złocieńcu 4 marca 1945 r. mało wiarygodnymi.
Most kolejowy na Drawie w Złocieńcu
Analizując powyższe opisy i relacje świadków, uważam, że powodem zatrzymania pułków 2. Dywizji Piechoty w północnej części Złocieńca był fakt wysadzenia lub poważnego uszkodzenia mostów. Trzeba było dać czas saperom na przygotowanie przepraw. Zza Drawy ogień z broni maszynowej prowadziły niemieckie oddziałki osłonowe, które nie tworzyły jednak żadnych solidnych linii obronnych. Ogień miał z pewnością charakter nękający i nie powodował konieczności okopywania się przez pułki. Oddziały 2. Dywizji Piechoty zatrzymały się w mieście na kwaterach, wystawiając na południowym brzegu rzeki ubezpieczenia. Polscy zwiadowcy penetrowali z pewnością północną część miasta.
O regularnej obronie przez Niemców na północnym brzegu rzeki nie mogło być mowy. W nocy saperzy przystąpili do naprawy mostów na Drawie, a przecież nie mogliby tego czynić w bezpośrednim kontakcie z liniami obronnymi nieprzyjaciela. Niemców nie było już nad Drawą. Martwili się raczej tym, jak wydostać się z kotła świdwińskiego.
W książce Józefa Margulesa znajduje się interesujący opis prac wykonanych przez saperów. Most kolejowy był uszkodzony jedynie częściowo, dlatego 2 batalion saperów podciągnął w miejsce przeprawy kilka łodzi i na nich umocował kładki sznurkowe, po których przeszła piechota. Inna grupa saperów rozpoznała most przy ulicy Staszica, który był uszkodzony „w połowie długości”. Tutaj też zbudowano kładki dla piechoty. Przygotowano również materiał do budowy stałego mostu o nośności 60 ton. Zupełnie nowy most zbudował 9. batalion 1. Brygady Saperów przy ulicy Staszica. Został on oddany do użytku już 5 marca 1945 r. o godz. 14.00. Ponadto między mostem na Staszica i na Połczyńskiej 10. batalion saperów zbudował most pontonowy o nośności 8 ton.
O świcie 5 marca 1945 r. piechota sforsowała rzekę po kładkach i kontynuowała marsz w kierunku północnym, opuszczając miasto. Ciężki sprzęt ruszył za nią dopiero po zbudowaniu przez saperów dwóch mostów: stałego i pontonowego. Przeprawę poprzedziło 10-minutowe przygotowanie artyleryjskie wykonane przez 2. Pułk Artylerii Lekkiej. Na tę krótką nawałę ogniową musiała odpowiedzieć artyleria niemiecka, gdyż pułk artylerii poniósł pewne straty. Poległo dwóch żołnierzy: chor. Michał Chodor i technik 5. baterii, plut. Władysław Karpowicz; ten ostatni miał 37 lat i do dziś spoczywa na złocienieckim cmentarzu.
Po opuszczeniu miasta przez pierwszoliniowe pułki 2. Dywizji Piechoty zostały tu jedynie oddziały tyłowe i odwody, m. in. 2. Samodzielny Zmotoryzowany Przeciwpancerny Batalion Miotaczy Ognia.
2. Dywizja Piechoty zdobyła w Złocieńcu 4 składy żywnościowe i 6 magazynów ze sprzętem wojskowym. Niemieckie mundury były bardzo solidnie wykonane, co zachęciło wielu żołnierzy do przebierania się w nie po dokonaniu drobnych przeróbek i przyczepieniu polskich naszywek i dystynkcji.
Mimo masowej ewakuacji przeprowadzonej 2 marca 1945 r., w mieście ciągle ukrywało się kilka rodzin niemieckich. Jak bardzo był to dla nich niebezpieczny okres niech świadczy poniższa opowieść Franciszka Jakubiaka, który nie od razu podzielił się ze mną wiedzą o tym straszliwym incydencie:
Nie chciałem tego właściwie rozgłaszać. Dowódcą 1 kompanii miotaczy ognia był rosyjski kapitan, którego nazwiska nie pamiętam. Pewnego dnia podczas pobytu w Złocieńcu w jednym z budynków w piwnicy natrafił na niemiecką rodzinę. Wyjął wtedy pistolet i zastrzelił ich wszystkich, w tym troje dzieci11.
Żołnierze 2 SZPBMO, pierwszy od prawej: Franciszek Jakubiak
Czyn ten zrobił na polskich żołnierzach druzgocące wrażenie. Podobno rodzina mordercy ucierpiała w jakiś sposób z winy Niemców, ale tego pan Franciszek nie był pewien. Kilka tygodni później batalion brał udział w walkach w okolicach Kamienia Pomorskiego, gdzie Niemcy bronili się na umocnionej wyspie. Ten sam dowódca 1. kompanii miotaczy manipulował coś przy zaczepnym granacie ręcznym. Nagle powietrzem wstrząsnął wybuch i kapitan upadł ciężko ranny, z urwanymi dłońmi. Żołnierze szeptali, że to kara Boża za to, że zabił tę rodzinę w Złocieńcu. Został prędko zawieziony do szpitala, a później do Moskwy. Podobno po wojnie pracował w Stalingradzie jako artysta malarz. Malował obrazy, mimo że nie miał obu dłoni12. Czy była to dalsza część jakiegoś planu Bożego? Nie wiadomo... Chciałbym zobaczyć obrazy tego człowieka.
W tym miejscu pozwolę sobie na pewną dygresję. Nie chciałbym, żeby czytelnik wyrobił sobie błędny pogląd, że w I Armii Wojska Polskiego służyli dobrzy Polacy i źli Rosjanie. To byłoby nieuprawnione uproszczenie. Jak wspomniałem powyżej, na wyższych i specjalistycznych stanowiskach w tej armii służyło bardzo wielu Rosjan. Czasami były to osoby o polskich korzeniach, czasami nosili tylko polskie nazwiska, a czasami to po prostu byli Rosjanie. Mówiło się, że są to osoby „pełniące obowiązki Polaków” (POP). Byli wśród nich wspaniali oficerowie, którzy mieli wielki szacunek polskich podwładnych, byli też łajdacy. Każdy przypadek należy rozpatrywać osobno, nie stosując żadnych uogólnień. Powiem tylko, że POP byli m. in.: Eliasz Nikołajczuk, który poległ szturmując trzecią linię okopów na Górach Smolnych, Karol Reut, który był potomkiem powstańca z 1963 r. i poległ, kierując ogniem kompanii moździerzy pod Wierzchowem, porucznik Nowotarski, którego spotkaliśmy podczas walk na stacji kolejowej w Wierzchowie.
Zachowania polskich żołnierzy też bywały różne, o czym najlepiej świadczy wspomnienie żołnierza 2. Dywizji Piechoty i jednocześnie autora książki Żółte kaczeńce czerwone jak maki - Tadeusza Dąbrowskiego, który wraz z kilkoma kolegami nocował 4 marca 1945 r. w Złocieńcu. W domu, który żołnierze wybrali na nocleg, mieszkały dwie Niemki: matka i córka. Kobiety nie uciekły z innymi mieszkańcami miasteczka. Kiedy Tadeusz Dąbrowski rozmawiał z kobietami, do pokoju wtargnął jakiś polski podoficer, którego nazwiska autor wspomnień celowo nie przytoczył. Człowiek ten brutalnie zaczął ciągnąć młodszą Niemkę do innego pokoju w wiadomym celu. Kobieta, chcąc uniknąć gwałtu, oddała mu biżuterię, ale to nie wystarczyło. Wtedy Tadeusz Dąbrowski stanął w jej obronie i zaczął się szamotać ze starszym stopniem podoficerem. W końcu Dąbrowski powiedział, żeby zabierał swoje łupy i wynosił się, bo inaczej zamelduje o wszystkim dowódcy kompanii. To poskutkowało. Na szczęście w polskiej armii nie było przyzwolenia na gwałty na niemieckich kobietach13.
W marcu 1945 r. Franciszek Jakubiak przebywał w Złocieńcu ponad tydzień, był świadkiem przykrej „uroczystości”, jaka odbyła się na złocienieckim rynku. Dowódca 2. SZPBMO nakazał zbiórkę pododdziału. Okazało się, że jeden z sierżantów nie wrócił terminowo z urlopu i dowódca zamierzał go przykładnie ukarać. W obecności wszystkich żołnierzy bataliony zerwano mu dystynkcje i wszystkie medale, które uzyskał za odwagę wykazaną w walce.
1 Relacja Franciszka Jakubiaka, nagranie w archiwum autora.
2 Z. Flisowski, Pomorze - reportaż z pola walki. Warszawa 1987, s. 175.
3 Opisałem na podstawie relacji F. Jakubiaka.
4 Relacja Franciszka Jakubiaka, nagranie w archiwum autora.
5 G. Damaske, Ich war einer von „Hitlers Kindern”. 2002, s. 318-323.
6 Tamże, s. 318.
7 J. Margules, Drugie dywizje w bojach o Polskę, 1776-2000. Warszawa 2003, s. 313-316.
8 Tamże, s. 314.
9 Tamże, s. 315.
10 Tamże, s. 315.
11 Relacja Franciszka Jakubiaka, nagranie w archiwum autora.
12 Tamże.
13 T. Dąbrowski, Żółte kaczeńce czerwone jak maki. Warszawa 2003, s. 169-170.
Wpisany przez: Sebastian Kuropatnicki